środa, 9 września 2015

Cz. I
Lipiec i sierpień bez komputera w domu były cudowne. Okazało się nagle, że po pracy zostaje tyyyyle czasu na czytanie, bazgranie, granie, gotowanie, oglądanie, patrzenie, pstrykanie i masę innych przefajnych "...nie".

Tak ZUPEŁNIE abstrahując od braku komputera- czy też uważacie, że najbardziej się ludziom pierdoli w głowach z nudów? Kiedy tego kompa na podorędziu nie ma, w komórce krótka bateria albo jej brak a tymczasem zostaje mnóstwo czasu do, dajmy na to, przyjazdu najbliższego autobusu... No i taka sytuacja dość regularnie zaczęła mi się przytrafiać. (Tyle tylko, że bateria pełna, ale co się będę w ekran lampić.) Mianowicie, wracając z pracy zdarzało mi się niemal codziennie czekać na ostatnim i pierwszym zarazem przystanku miejscowego PKSu aż ten łaskawie raczy może przybyć a może i nie. Odjazd 19:10, na przystanku lądowałam za pięć, no i 15 minut mi zostawało na durne rozkminy. Kierowca z reguły przybywał mniej więcej 3 minuty po mnie, stawał na samym końcu przystanku, gasił silnik i radośnie wykorzystywał swoją przerwę. 

Siadając za którymś tam razem na wyświechtanej przelotnimi dupskami ławeczce złapałam się na twardej rozkminie o charakterze pracy owego pana.
Bo czy taki kierowca autobusu, kiedy zajeżdża sobie na przerwę na ten ostatni przystanek i stoi tam przeżuwając kanapkę a gro ludzi stoi przy krawężniku wpatrując się w niego  z napięciem głodnym powrotu wzrokiem (swoją drogą- taka scena zalatuje pewnie horrorem jeśli by spojrzeć na to z boku), czy taki kierowca czuje się jak szaman naszych czasów, władca serc/dusz/myśli ludzkich, bo to właśnie od JEGO decyzji zależy, kiedy ostatecznie ruszymy, czy może jednak się stresuje? Że, na przyklad, tłuszcza rozzłoszczona przypuści szarżę na jego pojazd zmuszając go do jazdy...?

Mówię o braku komputera, itd. że produktywność taka wysoka a świat grafikę ma świetną, ale oczywiście, korzystam z wszechogromnistych internetów. Oczywiście, w mojej kieszeni znajdzie się smartfon, z którego korzystam. Ale pomimo, że rozumiem, że to znak naszych czasów i ich "choroba cywilizacyjna", jednak ciężko mi się pogodzić z tym, że coraz mniej ludzi chce, umie, próbuje zastępować kontakt face2face komunikatorami, mesendżerami, SMSami i całym tym tałatajstwem. Nie twierdzę, żeby nie używać laptopów, tabletów, telefonów, oczywicha, że wszystko jest dla ludzi, ale jak widzę współczesne gimnazjum-liceum, które z elektronicznymi zabawkami uprawia zabawę równoległą na poziomie przedszkolaków spędzając czas niby razem, ale oddzielnie, to jednak fejspalm bardzo mocno. Pomijając już zupełnie styl ich wypowiedzi, bo mylenie bynajmniej z przynajmniej to już klasyka banału, niestety... zombie z słuchawkami w uszach, niebieską poświatą na mordach i minami zdziwionego wielbłąda, bo przecież gógle za nich myśli. ;) Tak fizoloficznie rzecz ujmując, jak dobrze by na to spojrzeć, to w pewnym sensie już nie żyjemy. Też jesteśmy swego rodzaju zombie, pozbawionymi energii i radości życia, niewolnikami swoich uzależnień i niemiłości.
Mając zatem zdecydowanie dość marudnego, nienawistnego (wszak #uchodźcy i ich widmo), nudnego jak flaki z olejem społeczeństwa postanowiłam przełamać rutynę dnia codziennego. Wszak coś od życia się nam należy i to, że ma się 400 zł w portfelu nie oznacza, że nie można pojechać za granicę na udane wakacje...


Cz. II

No pewnie, że można. I to jeszcze w dwie osoby. 15 czerwca spakowałam się, wzięłam chłopa do samoobrony i radośnie wybraliśmy się w podróż autostopem dookoła Czech i do Chorwacji. Z przyczyn podyktowanych NFZtem do Chorwacji nie dotarliśmy, aaaale Tanvald, Jablonec, Żelazny Brod, Pragę, Hradec, Jaromer i kilka innych odwiedziliśmy. Czeska mentalność jest niesamowita i resetująca. Bez marudzenia, pomocni, rozmowni, etc... nie tylko w stolycy. Poznaliśmy gro zajebistych ludzi nacji i zainteresowań wszelakich, którzy dzielili się jedzeniem, alkoholem miejscem do spania, przeżyciami, uśmiechem a nawet jak czeba było to i srajtaśmą. Błogo upłynął ten ciut ponad tydzień w kraju, w którym piwo jest tańsze od wody mineralnej. Piotr Czerwiński napisał- "Życzę wam kiedyś stanąć o świcie na środku pustego mostu Karola. Jeśli na dodatek zrobicie to z powodu kobiety, on będzie walił wam wokoło zamiast serca, a w uszach będzie słychać wrzask, chociaż nikt nie będzie wrzeszczeć. Starówka naokoło będzie grała wstrząsające symfonie, chociaż nie będzie tam orkiestry. Krwawy świt ochlapie was malinową herbatą, choć będzie sucho. Ten most daje po ryju i utula po własnych ciosach, jest taką wielką, nieprzebraną, bolesną poezją." Nie stałam tam z powodu kobiety. świt przywitał nas szarym niebem i odrobiną mżawki, ale siedząc na moście z nogami dyndającymi nad wolnym nurtem Wełtawy, z butelką cydru w ręku i niebostanem w głowie, kiedy turyści nie walą drzwiami i oknami tylko nieliczni przechodnie przemykają Praga robi niesamowite wrażenie.


A teraz, siedząc spokojnie w domu, zamieniając powoli świat na przeprowadzkowe kartony stwierdzam: po przejściu przez Hradec 20 kilometrów z ciężkimi plecakami, głodni jak sam skurwysyn, nie wiedząc jeszcze, gdzie będziemy spać tej nocy i czy w ogóle, dopadliśmy sklepu. Tam kupiliśmy jeszcze ciepły chleb, sałatkę ze śledzia i piwo. Usiedliśmy w najbliższym parku patrząc, na zachód słońca nad jakimś stawikiem, dzieciaki za nami ćwiczyły spacer na line a chleb okazał się najlepszym, jaki w życiu jedliśmy. Może dlatego, że nic więcej wtedy do szczęścia nie było nam trzeba, a może dlatego, że tak naprawdę nie pewność jutra i ilość zgormadzonych rzeczy jest najważniejsza tylko spokój ducha i głowy? I tylko przejść nam trzeba czasem te kilometry, żeby to zrozumieć.
Spaliśmy na drugim końcu miasta, za drzewami tuż obok stadionu modelarskiego. Chleba przywieźliśmy sobie do domu, wraz z kliszą 36 zdjęć.
Z tej perspektywy spakowanie kilku kartonów przestaje być wyzwaniem nie do pokonania. Byle nie brać do nich złego humoru, stresu i nerwów. A cała reszta? Lepiej będzie usiaść na własnej kanapie z kubkiem gorącej herbaty. Reszta przyjdzie sama, wystarczy jej drobna zachęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz