środa, 12 listopada 2014

Znowu jest jesień. I kiedy to się do jasnej cholery stało?! Gdzie były czerwono-złote drzewa przetykanie jeszcze gdzieniegdzie zielenią? Gdzie jakieś zawieje? Usiadłam w sobotę przy grzejniku... Okazało się, że jest zdradziecko ciepły! No i jak to jest, że nieoczekiwanie, centralne ogrzewanie tak splata mi się z przemijaniem? -aż chciałoby się rzec.

Gdzieś koło kwietnia, może maja, czekałam sobie na autobus siedząc na przystankowej ławeczce, czytałam "Romans wszech czasów", było ciepło, słonecznie i absolutnie beztrosko. W ten świat z buciorami wdarła się
jakaś babcia z martwą sową w ręku, pokazując ją dzieciom i pytając je, czy wiedzą, co to jest. Patrzyłam na to dziwowisko i podziwiałam, z niesprecyzowaną mieszaniną rozbawienia i niesmaku.
Niedawno, wczesnym rankiem, również wegetowałam na tym samym przystanku, brak kawy zmienił mnie w posępne zombie powolnie pożerające ofiarę w postaci bułki z bułką a sam fakt marznięcia na wypizdowie o tak barbarzyńskiej porze budził we mnie myśli co najmniej wątpliwe moralnie... i tak mijały kolejne minuty ciągnące się jak, no wiadomo jak co, w oczekiwaniu na również nienapawający entuzjazmem środek transportu publicznego dosiadła się do mnie babcia. Rozumiesz, Czytaczu, z serii tych niepozornych, jakich wiele spotykamy na swej drodze, kiedy spieszą załatwiać swoje sprawy mijając nas gdzieś na ulicach. Więc przysiadła się ta babcia, położyła dłoń na mojej dłoni, spojrzała mi w oczy...
 -Jest w Tobie zło, dziecko- rzekła, po czym poszła.Siedziałam tam jeszcze chwilę ogarnięta niepewnością, czy powinnam w trosce o zdrowie tej przeuroczej Pani zadzwonić na 999 czy może jednak w trosce o swój własny byt niebieski udać się do najbliższego egzorcysty.
Groteska.

Dziś z kolei byłam mimowolnym świadkiem rozmowy nawiązanej w autobusie pomiędzy babcią a współpasażerem. Babcią, która pytała się ludzi, czy nie chcą zapisać się do "czerwonego autobusu" by radośnie drzeć ryja (czyt. śpiewać) z nią do spółki. Baba była nieznośna. Emitowała porażające wręcz natężenie decybeli, nie wspominając już o tym, że łatwiej pocałować się w dupę przez lewe ramię niż dotrzeć do jakiegokolwiek sensu jej słów. Współpasażera natomiast znam z widzenia, regularnie podróżuje z dzieciaczkiem w wózku i raczej zachowuje kulturę. Aż do dziś. Kiedy już mnie chuj strzelał a nerwa szarpała i miałam się odezwać- facet zakazał babie ruszać dziecko. Baba w krzyk. Facet ciągle uprzejmie prosi o zajęcie miejsca. Baba nadal trzyma wózek i drze ryja w sposób, którego nie powstydziłby się szewc w szewskiej pasji. Facet stracił cierpliwość... a baba znów zaczęła "śpiewać". Ręce opadły.
A podobno to młodzież taka niekulturalna.

Abstrahując. Mam problemy z koncentracją. Robię się coraz bardziej nerwowa. A robię się nerwowa, bo nie mogę się wyspać. Nie mogę się wyspać, bo nerwy nie dają mi zasnąć. I tak kurwa w koło Macieju. W końcu, padając na ryj przy pełni Łysego (nie mogę wtedy spać "z natury") po w pół do pierwszej udało mi się przymknąć oczy. Wyspałam się całe prze-zajebiste trzy godziny, bo już tuż po trzeciej sąsiedzi z góry zaczęli napierdalać łóżkiem. Miałam już coś zrobić, czymś pierdolnąć, ale myślę sobie- ludzka rzecz, etc. Czekam, czekam... 20 minut później nic się nie zmienia. Długodystansowiec jebany.
Kolejne 5 minut po walce samej z sobą... zła część wygrała. Poszłam po kija od mopa i zapadła błoga cisza. Ale sąsiedzi do dziś nie szanują spoczynku nocnego...
I tutaj, Czytacze, pada pytanie- jak spacyfikować hałaśliwych sąsiadów, żeby nie denerwować innych, mniej wkurwiających sąsiadów? Albowiem granie openingu z "Mody na sukces" działało tylko chwilę- teraz po prostu sąsiad rumieni się widząc mnie na klatce.

P.S. Siąpi coś z nieba i zimny wiatr wieje... jesień, ale wyłączam grzejnik. Czy to się uda? Nie wiem, warto spróbować, bo wolę już marznąć. ;)
I raz jeszcze: KLIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz