czwartek, 19 czerwca 2014

Z reguły jestem dość tolerancyjną osobą. I apolityczną. Olewam frakcje na prawo czy na lewo. Niemniej- śmieszą mnie bardzo pewne zjawiska w przyrodzie: Jaruzelski na Powązkach. Jestem pewnie zylionowym blogerem piszącym o tym, ale to naprawdę... śmieszne/głupie (niepotrzebna skreślić). Jaruzel według ponad połowy społeczeństwa był osobą co najmniej niejednoznaczną, więc skąd pomysł Alei Zasłużonych?
Afera z WPROST. No kurwa, kurwa, ja jebie, że się tak elokwentnie wyrażę. W jakim kraju my, do chuja punka, mieszkamy?! Nawet nie skomentuję.

Więc, skoro słowo się rzekło, olewam frakcje i wracam do apolitycyzmu, gdzie czuję się najbezpieczniej owinąwszy się błogim kokonem ignoranctwa, którego pozbędę się dopiero przed wyborami i...

Dziś rzecz będzie o zazdrości.


Ja,
Kot, jestem osobą żyjącą raczej pośród mężczyzn. Ale moja superpozycja oznacza, że jestem jednocześnie osobą martwą. Czemu, zapytasz drogi Czytaczu? Ano dlatego, że do mojego pudełka z mężczyznami, w którym czuję się swojsko i bezpiecznie zaglądają też istoty gatunku cokolwiek dziwnego... KOBIETY.
Jeden z mężczyzn w moim świecie jest cudownym, ciepłym, inteligentnym, niezwykle wręcz uczynnym człowiekiem... Oczywiście jako realista nie wierzę w bliższe przyjaźnie międzygatunkowe, więc utrzymujemy zdrowy dystans w kontaktach, pomijając, że i on jest w, jak twierdzi, szczęśliwym związku. Nie ingerując zatem w swoje nawzajem pożycie seksualne utrzymujemy, a w zasadzie utrzymywaliśmy radosny kontakt na zasadzie 3 SMS-ów tygodniowo charakteryzujących się trendem sezonowym, kiedy to moje życie tymczasowo popadło w ruinę i pomagał mi się pozbierać. No mniejsza. Więc wymieniając się tradycyjnie cotygodniowymi SMS-ami któregoś razu dostałam wiadomość "Jest mną zajęty, przekazać coś?" No cóż... olawszy temat. Następnego dnia kiedy czekałam w kolejce do lekarza zadzwonił telefon. Odpisałam dopiero po powrocie. Następne połączenie już odebrałam.
Rozmowa brzmiała mniej-więcej tak:
 (Ona)- Co masz (barwny przecinek) do mojego faceta?
 (Ja) - Nic tak w sumie, bo nie gustuję w młodszych.
 (Ona)- To odpierdol się od mojego faceta bo cię kurwa znajdę.
Roześmiałam się i życzyłam powodzenia, bo niestety inaczej zareagować nie mogłam, jednakże, z tak bezsprzeczną retoryką dyskutować nie mogę.
 

Ale o co mi tak naprawdę chodzi.
Nie jestem w stanie pojąć, zrozumieć, jak niskie trzeba mieć ego i samoocenę, żeby posuwać się do takich zachowań. Jak bardzo nie szanować prywatności drugiej połówki, żeby bez skrępowania brać czyjś telefon i czytać jego SMS-y po niecałym roku razem. 

Zresztą, to nie jest ważne, po jakim czasie. Korespondencja jest korespondencją.

Jak niewiele trzeba mieć w głowie, żeby zadzwonić do obcej osoby, która nie wysyła żadnych niepokojących sygnałów, po czym niewybrednie ją obrazić używajac języka dużo poniżej krytyki? Naprawdę, jakkolwiek bardzo, bardzo mocno próbowałam- nie jestem w stanie tego zrozumieć, zwłaszcza, że będąc na jej miejscu mam świadomość, że dzwonię do znajomych mojego faceta.
Ja wiem, popieram- odrobina zazdrości jest dobra dla związku... tylko gdzie kończy się granica dobrego smaku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz